Od zawsze marzyłam o założeniu rodziny. Często sobie wyobrażałam to swoje wymarzone życie: mąż, trójka dzieci, dom i pies. Wielu z Was może się wydawać, że to brak ambicji bądź pomysłu na siebie, ale ja od zawsze czułam, że założenie RODZINY i bycie mamą na pełny etat to moje powołanie, mój cel. Wszystko układało się wręcz idealnie. Idealny mężczyzna, tradycyjne zaręczyny, bajkowy ślub… W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany przeze mnie moment starania się o dziecko. Miesiąc po ślubie byłam w wymarzonej ciąży.
Ogromna radość i masa planów… Niestety ciąża po 9 tygodniach się zakończyła. Jako młoda dziewczyna nie rozumiałam dlaczego to mnie spotkało, przecież byłam młoda 21 lat to idealny czas na rodzenie dzieci a tutaj takie rozczarowanie. Było mi bardzo ciężko pogodzić się z tą stratą, ale nie poddałam się po 6 miesiącach znów nam się udało i byłam w ciąży. Niestety historia się powtórzyła i w 8 tygodniu ciąży mojemu maleństwu znów przestało bić serduszko. Tym razem się załamałam. To był ogromny cios. Ciągle zadawałam sobie pytanie dlaczego to spotyka mnie? Nie było racjonalnego wytłumaczenia. Wszystkie badania były idealne, nic nie stało na przeszkodzie, żebyśmy mogli mieć dziecko.
Po drugiej stracie coś we mnie pękło, coś się zablokowało i przez prawie 2 lata nie mogłam zajść w ciążę. W końcu lekarz po wykonaniu kilku dodatkowych badań, których wynik był dwuznaczny podjął decyzję o inseminacji. Dostałam leki które do tego zabiegu miały przygotować mój organizm i otrzymałam kolejny termin wizyty za miesiąc. Nie wiem co się wtedy wydarzyło może coś się we mnie, w nas odblokowało i faktycznie wybrałam się za miesiąc do ginekologa, ale nie ustalać termin zabiegu lecz z pozytywnym wynikiem testu ciążowego. Doktor potwierdził ciążę. Wtedy pomyślałam: „DO TRZECH RAZY SZTUKA!!!” tym razem na pewno się uda! Niestety nie udało się mój organizm znów mnie zawiódł i to maksymalnie zawiódł.
Urodziłam dziecko w 24 tygodniu ciąży!!! Moje dziecko ważyło zaledwie 600 gram i mierzyło 33 cm!!! To co ja jako matka, żona, kobieta czułam jest nie do opisania. Było mi wstyd, wstyd za swój organizm, za samą siebie za to, że jestem jakaś wybrakowana, że nie potrafię tego co powinno leżeć w mojej naturze. Nie potrafię donosić ciąży do końca!!! Najgorzej poczułam się kiedy zobaczyłam swoje dziecko wielkości mojej dłoni leżące na Intensywnej Terapii Noworodka podłączone do miliona kabli, wenflonów i respiratora. Patrząc na tę małą istotę miałam wrażenie, że przez moje ciało przebijają się miliony żyletek i wbijają się bezpośrednio w serce rozcinając je i rozdrabniając na drobne kawałki.
Bolała mnie każda część mojego ciała. Czułam się jak podczłowiek. Było mi wstyd przed Paniami pielęgniarkami na IT nie umiałam spojrzeć w oczy Pani doktor. Czułam się winna. Najbardziej było mi wstyd przed moim mężem… Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. W końcu to ja nawaliłam to przeze mnie nasze dziecko walczy o życie. To we mnie jest jakiś feler o którym nie wiedziałam. Dzięki wsparciu męża i moich rodziców po kilku dniach się zebrałam i przestałam się rozczulać nad sobą i skupiłam się na synu bo to On był najważniejszy. Czas który On spędzał w szpitalu był najgorszy w moim życiu. Codziennie dojeżdżałam do szpitala ponad 60 km. Wyjeżdżałam rano, wracałam wieczorem.
Walczyłam o każdą kroplę pokarmu regularnie co 2-3 godzinny odciągałam mleko w nocy nawet częściej, żeby chociaż to mu zapewnić. To czego najbardziej potrzebuje, to co nie nawaliło w moim organizmie i było dobre. Niestety po 3,5 miesiącach i to się skończyło, nagle przestałam produkować najlepszy lek dla mojego dziecka. Walczyłam jak opętana o to aby laktacja wróciła niestety i z tym się nie udało. Znów wszystko wróciło, znów czułam się beznadziejna. Dość, że przez moje defekty urodził się o dużo za wcześnie to jeszcze nie jestem w stanie Go wykarmić. Moja psychika powoli nie dawała rady, w tym wszystkim nawarstwiały się jeszcze inne problemy. Miałam wrażenie, że zaraz coś we mnie pęknie. Miałam ogromne szczęście, że obok mnie byli cudowni ludzie, którzy mnie wspierali. Był mój mąż, który był dla mnie ogromnym wsparciem w najtrudniejszych chwilach. Rozumiał mnie prawie bez słów. Była moja mama, która zawsze stała obok.
Nie musiałam o nic prosić i nic mówić Ona wiedziała… Wiedziała wszystko. Moi rodzice są tak bardzo cudowni, że czasami zastanawiam się czym sobie na nich zasłużyłam. Nigdy mnie nie opuścili zawsze byli blisko. Moje przyjaciółki, które były jeszcze bliższe niż zwykle. Dziś po 3,5 roku myślę, że gdyby nie Oni mogłabym się poddać. Na początku zamykałam się przed światem i ludźmi, ale Oni byli bardzo uparci i nie odpuścili. Byli. A to w tym wszystkim było najważniejsze. Nie wiem co bym bez nich zrobiła.
Wszystkie moje plany, marzenia nagle się zmieniały. Pojawił się ON. Mały, Wielki Bohater który wywrócił moje życie do góry nogami. Początek był bardzo trudny miałam ogromny żal do samej siebie. Szukałam winnych. Teraz dzięki Adasiowi wiem co w życiu jest ważne. Mam inne priorytety, przede wszystkim nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy. A to wszystko zasługa 600 gramowego człowieka.
Karina chciałam napisać, że ja myślę, że jesteś mamą trójki dzieciaczków. Te dwa aniołki są już po innej stronie, ale one są Twoim dziećmi. Kiedyś na pewnym blogu przeczytałam, że życie dzieci utraconych jest pełne tak jak zycie innych ludzi. I że życie samo w sobie zasługuje na miłość. Czystą i bezwarunkową. Nie przeszłam nawet połowy tego, co Wy jako rodzice, ale na tyle, że potrafię sobie wyobrazić jak wielką walkę toczyliscie i w dalszym ciągu toczycie. Pozdrawiam Ciebie i męża.
Jesteś idealna(!), dzielna i odważna- Adaś walczył, bo wiedział, że będzie miał wspaniałą mamę;)Pozdrawiam